„Idzie rak – nieborak, jak uszczypnie będzie znak” – tak mama Lenki często bawiła się z córeczką. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że wypowiada prorocze słowa…
Lenka urodziła się 6 października 2014 roku. Sześć miesięcy później zachwycała wszystkich na ślubie swoich rodziców – mała księżniczka z niebieskimi oczkami – nic dziwnego, że wszystkie obiektywy aparatów były skierowane w jej stronę. Tydzień później jej rodzice otrzymali pierwsze zdjęcia z uroczystości. Z ciekawością zaczęli je oglądać, wspominać najpiękniejszy dzień w ich życiu we troje, jednak uśmiech powoli zamienił się w niepokój… nie, to niemożliwe… patrzyli na kolejne zdjęcia, na których w oku Lenki był odblask. Czy to możliwe, że fotograf źle zrobił zdjęcia? I to wszystkie? Gdyby to było kilka zdjęć, ale wertowali kolejne i znowu to samo – dziwny błysk w oczku Lenki. Raz w jednym, raz w drugim oczku. I to tylko u Lenki. Pierwszy ucisk w środku serca… i pytanie boleśnie pulsujące w głowie: czy coś złego się zaczyna?
- Mama, widzisz, że Lence świecą się oczy? – pytała zaniepokojona mama Lenki. – Ela, nie wymyślaj. Nie szukaj choroby. – uspokajała babcia Lenki. Lekarz mówił, że źrenica ma prawo dawać odblask, bo tak jest zbudowane oko. Rodzice dziewczynki chcieli potwierdzić to u kolejnego lekarza, pojechali na prywatną wizytę na początku maja 2014. – Gdy lekarz powiedział nam, co znalazł w oczach naszej córeczki, pamiętam, że mąż cały blady powiedział tylko: „Jezu, Elka…” Lekarz był pewien, że to zmiany nowotworowe i to nie w jednym, tylko od razu w obu oczkach. Nowotwór tak agresywnie zaatakował naszą córeczkę, że nawet nie oszczędził jej jednego oczka. – wspomina mama Leny. – Ciągle płakaliśmy. Lekarze debatowali, gdzie wysłać Lenkę – do Krakowa czy Warszawy. Gdy usłyszałam słowo „melphalan”, przypomniałam sobie, że dwa miesiące wcześniej oglądałam w telewizji reportaż o nowej metodzie leczenia, która tylko co weszła do Polski, właśnie melphalanem. Pojechaliśmy do Warszawy, byłam przekonana, że tam jest lekarz, który uratuje Lenkę.
Siatkówczak zazwyczaj zaczyna od zaatakowania jednego oczka, a gdy jest wyjątkowo agresywny, przerzuca się na drugie oczko. U Lenki od razu zaatakował oba, więc ewentualne przerzuty byłyby już bardzo groźne, bo na mózg, co zagraża jej życiu. Całe leczenie od początku jest nastawione na ratowanie jej życia – 6 cyklów chemioterapii nie pomogło. Przed chemią były dwa guzy w prawym oku i jeden duży w lewym. Ten duży zniszczył plamkę odpowiedzialną za widzenie. To nowotwór, więc jeśli nie będzie skutecznego leczenia, trzeba go usunąć razem z okiem. U Lenki nowotwór zrobił sobie imprezę w obu oczkach i co najgorsze – cały czas zaprasza nowych gości, zupełnie nie reagując na leczenie. We wrześniu 2015 roku, dokładnie miesiąc po zakończeniu chemii, nastąpiła wznowa…
Lekarze tak bardzo wierzyli, że chemia wyleczy Lenkę, że o pierwszej wznowie nawet nie powiedzieli. Zamrozili nowe guzki, cała rodzina świętowała sukces, koniec choroby, amen. Jakby stali na krawędzi krateru i krzyczeli, że wulkan jest już nieaktywny, a on za chwilę wybuchł jeszcze mocniej. Kolejna wznowa była 3 marca 2016 roku – dokładnie po miesiącu złudnej radości, że to już koniec. Powietrze życia nabrane przez te 4 tygodnie w płuca w sekudę zatruła wiadomość o tym, że nowe guzy są w takich miejscach i tak szybko rosną, że właściwie nie ma już żadnej metody, żeby je leczyć.
Lenka czeka na kwalifikację do leczenia melphalanem w Polsce. Czy to się uda? Lekarze mówią według nich aż o 50% szans na wyleczenie siatkówczaka. Jest miejsce, gdzie tych szans jest 98%, ponieważ tam leczenie jest prowadzone od 20 lat, ciągle udoskonalane – u dr Abramsona w USA. O tym rodzice Lenki dowiedzieli się od rodziców innych dzieci, którzy pojechali do USA na leczenie, które było ostatnią deską ratunku, gdy jeszcze nie było melphalanu w Polsce. Teraz jeżdżą też tam dzieci, które w Polsce przyjęły melphalan, ale nie zadziałał, wystąpiły powikłania. Okazuje się, że sam melphalan to nie wszystko – z lekiem podawane są inne składniki i od nich zależy cały sukces leczenia. – A dlaczego w różnych krajach te składniki są inne, w innych proporcjach? Tego nie wiemy. – mówi mama Lenki. – Wiemy tylko, że we wszystkich znanych nam historiach z happy-endem, historiach wyleczenia dzieci z siatkówczakiem, głownym bohaterem jest dr Abramson. Lenka została zakwalifikowana do leczenia w USA, chociaż wielu lekarzy mówi, że nie podaje się melphalanu do obu oczek – jak widać, tam się podaje. To olbrzymia szansa, żeby uratować Lenkę!
Dr Abramson daje 98% szans na wyleczenie nowotworu. Chcemy oddać nasze jedyne dziecko w jego ręce. Nie wyobrażamy sobie tego, ze mogłaby już nigdy nas nie zobaczyć, a gdy nowotwór się rozpędzi i nie będziemy w stanie go powstrzymać – że mogą zgasnąć nie tylko jej oczka, ale i cała Lenka… Dlatego jak najszybciej chcemy znaleźć się na leczeniu u dr Abramsona. Potrzebujemy ogromnej kwoty, żeby to było możliwe – ponad 300.000 dolarów (czyli ponad milion złotych!). Po wpłaceniu depozytu w wysokości 160.000 dolarów możemy zacząć pakować walizki. Sami nie zbierzemy takiej niewyobrażalnej kwoty, tylko z pomocą innych ludzi możemy pomóc naszej córce.
Oczka Lenki są wypełnione guzami. Nigdy byśmy nie podejrzewali, że będziemy musieli walczyć z czymś, co siedzi w Lence i ją niszczy. Ludzie piszą do nas: Jesteśmy z Wami, nie możecie się poddać. I my się nie chcemy poddać, nie mamy prawa się poddać. Guzy rosną, nowotwór się rozwija, musimy zdążyć, zanim zacznie szukać nowych miejsc do zaatakowania. Lena zakończyła leczenie w Polsce, prosimy, pomóżcie nam wyjechać jak najszybciej po ratunek do dr Abramsona.