Strona główna » Zostało kilka godzin – POMÓŻMY – Eliasz znowu w szpitalu, potrzebne wsparcie!

Zostało kilka godzin – POMÓŻMY – Eliasz znowu w szpitalu, potrzebne wsparcie!

by Daniel SZYSZ

Eliasz znowu w szpitalu, potrzebne wsparcie!
Kochani, dziękuję za każdą wpłatę i każde dobre słowo, które przesyłacie.

Siedzę na twardym krześle na szpitalnym korytarzu kliniki, którą tak dobrze znam i czekam na wyniki męża. Widzę od lat tych samych lekarzy, pielęgniarki, każdy wymienia uśmiech i krótkie „dzień dobry”. Czasem ktoś zapyta, co słychać, ale wiadomo o jakie „słychać” mu chodzi. Mówi się mu więc po prostu „walczymy dalej” w odpowiedzi słysząc „trzymajcie się”.

Są też pacjenci. Zmęczeni, łysi, ciągnący za sobą kroplówki z chemią. Kiedyś mnie ten widok przerażał, dziś jedynie tylko to, że tych znanych twarzy już nie ma, za to tak dużo nowych. Myślę sobie, że każdy z nich miał kiedyś jak my, tak zwane normalne życie.

Pani doktor wyszła z gabinetu i powiedziała mi, że są wyniki, ale już po minie widziałam, że nie są dobre. Są złe, bardzo, bardzo złe. Tak złe, że Eliasz od 5 dni przebywa w szpitalu. Nie ma miejsc na normalnych oddziałach, więc zostaje przyjęty na oddział przeszczepowy.

Wciąż nie wiemy, co dalej. Czekamy na wyniki PET, wkrótce ma się okazać, czy jest szansa na leczenie w Niemczech. Tak czy inaczej, będą potrzebne ogromne pieniądze, a tych nadal brakuje… Jeszcze ponad 510 tys. zł. Nie mam już serca kolejny raz prosić o wsparcie, ale walka o życie męża nie daje mi innego wyjścia. Bądźcie z nami…

Wyszłam za mąż za najwspanialszego mężczyznę na świecie. Kiedy po wielu miesiącach starań o dziecko dowiedziałam się, że jestem w ciąży, nasze wspólne szczęście niemal sięgnęło nieba. Plany, marzenia, malutka nowa istota w naszym życiu. Czy może być piękniej? Niestety, w połowie ciąży okazało się, że od teraz będzie o wiele gorzej… Po Eliasza przyszła śmierć i od 3 lat próbujemy przed nią uciec. Została nam ostatnia szansa — potwornie drogie leczenie w Stanach…

Chłoniak Hodgkina IV stopnia — tak medycy nazwali zleceniobiorcę do wykonania wyroku. Ja szykowałam się do porodu, a Eliasz faszerował się chemią. Trucizna ma za zadanie zniszczyć chorobę, więc nie może pozostać bez wpływu na organizm. Ci, którzy ją przyjmują mówią o “paleniu żył” i nie ma w tym ani trochę przesady. Powiedzieć, że było nam trudno, to jak nic nie powiedzieć. Nawet dzień przyjścia na świat naszej kruszynki musiał być ustalony w odniesieniu do chemii.

Po kontrolnym badaniu PET dostajemy cios w plecy — kuracja nie działa, trzeba dać silniejszą chemię. Ona jednak też nie pomaga, zostaje program leczenia Accetrisem. I znowu pudło… Po 3. serii Eliasz ma sepsę IV stopnia. Stajemy na krawędzi, śmierć wyciąga po niego rękę.

Kiedy słyszysz od lekarza “zostało mu pół godziny życia”, wszystko dookoła zatrzymuje się błyskawicznie. To ma być koniec, pożegnanie? Przysięgasz człowiekowi, że go nie opuścisz aż do śmierci i oto właśnie przychodzi ten moment, żeby wypełnić obietnicę… Lekarz mówi do Eliasza: “jeśli ma pan coś do przekazania żonie, to teraz”. Łzy lecą potokami, gula staje w gardle i blokuje każde słowo. Wszyscy dookoła bezradnie rozkładają ręce i wtedy mąż odpowiada lekarzowi: “mam tylko jedno życzenie, żeby pan przestał gadać głupoty”. Wszyscy wybuchają śmiechem. Śmierć też docenia poczucie humoru męża i wychodzi z pokoju bez niego, rzucając na odchodne: “jeszcze po ciebie wrócę”.

Wracamy z OIOM-u do żywych, ale stan męża wciąż jest poważny. W międzyczasie dowiaduję się o bardzo drogim leku, który daje nadzieję. Nivolumab już po pierwszej dawce stawia Eliasza na nogi. Po drugiej odzyskuję męża sprzed choroby. Mamy niemal całkowitą remisję. Dzięki wsparciu wielu dobrych osób, które pomagają nam kupić ocalenie, udaje nam się dotrwać do autoprzeszczepu szpiku. Powoli wychodzimy na prostą, tak nam się przynajmniej wydaje.

“Tatuś, a kiedy ty będziesz zdlowy?” – często słyszymy to pytanie od naszej córeczki. Cała ta walka toczy się na jej oczach. Ona nie zna taty zdrowego. Ciągłe rozłąki, wyprawy do szpitala, wspólne chwile łapane w biegu… Mieliśmy nadzieję, że z nowym szpikiem pójdzie już z górki, że “zdlowy tata” jest na wyciągnięcie ręki. Eliasz przyjmował drogi lek przez kilka miesięcy, czując się bardzo dobrze. I wtedy pod koniec lutego tego roku przychodzi wznowa. Koszmar powraca…

Nivolumab przestał działać. Kroplówka, która karmiła nasze nadzieje wyschła. Chłoniak daje przerzuty na płuco, węzły chłonne, szpik. Nie wiem co robić, ale szukam ratunku, gdzie się da i za namową lekarzy wysyłam dokumenty do Stanów. Eliasz bardzo na mnie polega, ufa, że ja się tym zajmę. I słusznie. W tym dramacie każde z nas ma do odegrania swoją trudną rolę. On musi wyzdrowieć, ja muszę go w tym wspierać. Robię to, robię to od miesięcy, a może i już lat. Ale im głębiej w las, tym trudniej.

Specjaliści ze szpitala w Houston decydują się, że mogą przyjąć Eliasza do badań klinicznych nad nowatorską metodą CAR-T-CELL. Mają jednak bardzo mało miejsc i niczego nie mogą obiecać. Jest też druga strona medalu, która w rozmowie z amerykańskimi specjalistami pozwala adekwatnie do sytuacji użyć słów: “Houston, we have a problem” – ogromne koszty związane z wylotem i pobytem w Stanach…

Żebyśmy mieli w ogóle po co wsiadać do samolotu, musimy mieć uzbierane przynajmniej 100 tysięcy dolarów. To jednak dopiero początek… Z informacji, które otrzymaliśmy ze Stanów, kilka dni pobytu w szpitalu z powodu potencjalnych powikłań to wydatek rzędu 30 tysięcy dolarów. A powikłania są czymś, czego bardzo nie lubimy, ale one lubią Eliasza. Musimy w ciemno założyć, że będą komplikacje, stąd tak ogromna kwota na zbiórce… Nie wiem nawet co powiedzieć. Nie jesteśmy milionerami, dlatego prosimy o pomoc!

Jeśli uda się wylecieć to tylko całą trójką. Przeraża mnie to i przerasta, ale nie mamy innego wyjścia, jeśli chcemy uratować Eliasza. Nie będę Wam pisać, jak to jest patrzeć na swojego męża, który bawi się z córką i myśleć: a co jeśli ona nawet nie będzie go pamiętała? Nigdy nie miałam wielkich marzeń, chciałam jedynie mieć rodzinę. I dostałam ją — cudowną i wspaniałą. Tak bardzo boję się, że za chwilę może się rozpaść. Że zostaniemy tylko we dwie… Proszę, daj nam szansę, żeby złapać się ostatnich promyków nadziei na ocalenie męża. On ma dopiero 27 lat…

Ania — żona



eswinoujscie w Google News - obserwuj nas - Świnoujście w sieci
Świnoujście Agatowska