Jak dobrze kupić auto?
W końcu nadszedł ten dzień. Sprzedałem moje stare auto i będę szukać nowego. Nie do końca rozsądnym było najpierw sprzedać, a potem rozglądać się za kolejnym, bo jak dojadę, żeby go zobaczyć? Jak będę jeździł na co dzień? Lubię jeździć rowerem, ale co tu dużo mówić, wolę samochód. Na pewno nieprzyjemnym będzie jeżdżenie tramwajem czy autobusem, nie lubię tracić tyle czasu, a koszty są podobne do własnego samochodu, co na marginesie jest lekką paranoją.
Czas kupić nowe auto
Tydzień pierwszy wygląda nieciekawie. Ciągle nie ma czasu jeździć i oglądać, szczególnie, że decyzję trzeba podjąć z żoną, bo to ma być samochód dla naszej dwójki i oczywiście dwuletniego synka, ale on chyba nie będzie wybrzydzał. Chcemy kupić kombi, bo robimy remont i potrzebujemy wozić drzwi, wanny, pralki i worki z tynkiem. Musi być na gaz, żeby był oszczędny, szczególnie, że chcemy duże kombi, żeby rzeczywiście mogło coś przewieźć. Przebieg nie może przekraczać dwustu tysięcy. Budżet zamykać się ma w czterech tysiącach i oczywiście stan idealny. Plan skazany na sukces. Niestety nie ma zbyt wiele takich samochodów, a żona oczywiście odrzuca połowę, bo jeden jest brzydki, drugi miał wujek i się psuł, a trzeci sami mieliśmy i częściej stał w warsztacie niż jeździł. Ciężki orzech do zgryzienia.
Zjeździliśmy całe miasto i obrzeża, wykorzystując cały czas wolny, którego z małym dzieckiem, pracując i remontując dużo nie ma. Dziecko wciskaliśmy oczywiście teściowej lub rodzicom, pożyczaliśmy od nich samochód i oglądaliśmy samochody. Odrzucaliśmy wszystkie z wszelkich powodów. W jednym połowa dachu była wgnieciona, drugi był niezwykle zaniedbany i malowany z każdej strony. Ogólnie, czepialiśmy się wszystkiego, ale z drugiej strony nie było samochodu spełniającego nasze oczekiwania. Sprawdzaliśmy stan blachy, podłogi, hamulców, numer VIN, datę produkcji szyb, otwieranie elektryczne, centralny zamek, czy na pewno OC i przegląd są jeszcze na długo opłacone, jaki ma przebieg, jak sprawdza się wspomaganie, czy wygodnie się jeździ i czy nie znosi na bok. Jak pyrkocze silnik, czy przyjemnie. Męczyliśmy sprzedających niemiłosiernie, następnie odchodząc niezadowoleni.
Po trzech tygodniach zaczął nam doskwierać brak samochodu i czasu, więc ograniczyliśmy wymagania. Może być na benzynę. Szukamy kombi na benzynę. Niestety, tym razem obejrzeliśmy tylko jeden samochód, który przez telefon był w stanie prawie idealnym jak na swój wiek i bez rdzy. Ta wyżej wspomniana jednak występowała i to w naprawdę wielu miejscach. Nic innego godnego nie mogliśmy znaleźć.
W końcu sukces – auto kupione
Po ponad miesiącu kolejna poprzeczka zdjęta. Może być benzyna, a nawet może być mały, bo i tak już przewieźliśmy na remont to co największe (co wcale nie było prawdą). Niestety teściowa, mając dość siedzenia po pracy w domu z naszym kochanym urwisem, stwierdziła, że jedzie z nami. Kochany synek jedzie na wycieczkę. Pierwsze auto obejrzeliśmy jeszcze nie zmęczeni i za dnia, znów wybrzydzaliśmy, a nawet sam sprzedawca wybrzydzał, mówiąc, żebyśmy tego nie kupowali. Pojechaliśmy oglądać kolejny, do miasteczka nieopodal. Nasłuchaliśmy się w samochodzie, że teściowej już się nie chce, żebyśmy tyle nie gadali ze sprzedającym, żebyśmy się pospieszyli, bo dzieciak się drze, a jej się nie chce z nim siedzieć. My też już mieliśmy go dość, bo zaczął jęczeć niemiłosiernie i głowy aż nas rozbolały, ale my koniecznie musimy kupić samochód.
Jesteśmy na miejscu, jest już dość ciemno. Oglądamy samochód, wygląda pięknie. Tak jak w ogłoszeniu, stan igła. Nie ma się do czego przyczepić. Było kilka mankamentów, ale sprzedający mówił, że to błahostki. Był taki miły i dużo gadał, że właściwie mu przytaknęliśmy. Dzieciak i teściowa ciągle marudzili, mózg się też nieco wyłączył. Byliśmy już bardzo zmęczeni. Nie chciał się odsunąć fotel kierowcy. Ale to pewnie kwestia nasmarowania. Skrzypiał pedał sprzęgła. Nasmarujemy. Przebieg ma aż dwieście siedemdziesiąt tysięcy. Ale to dlatego, że był wymieniany licznik, tak naprawdę ma, ciężko było stwierdzić sprzedającemu, ale poniżej dwustu tysięcy. Jeśli tak mówi, to pewnie prawda. Kupujemy! Spisujemy umowę, okazuje się, że to jego matki, ale ona jest na wakacjach. Aha, dziwne, ale w porządku. Mama ma inaczej na nazwisko, to dziwne, ale spotykane. Ma inaczej na imię niż w dowodzie? Bajka na to jest przygotowana. Trzeba sprawdzać numer VIN, ale jakoś zapomnieliśmy.